Największe zagrożenie na polskich drogach? To te gnojki w mundurach policyjnych.
Dziś nie będzie felietonu, będzie wiersz Jana Brzechwy, w
którym pozwoliłem sobie zastąpić słowo "Milicja"
słowem "Policja". Mam nadzieję, że Pan Brzechwa mi
wybaczy. Wiersz jest zadziwiająco aktualny
i zarówno policjanci, jak i niektórzy funkcjonariusze straży
miejskiej, powinni się z nim zapoznać...
"Policja"
Poszedł Marek na jarmarek,
Kupił sobie oś,
Pod stodołą
ją postawił,
Ukradł mu ją ktoś.
Policjanta, biedak,
woła,
Ale pusto jest dokoła.
Wracał Marek z
Nowolipek,
Najspokojniej szedł,
Wtem mu cegłę jakiś
typek
Sprzedał za 100 zet.
Sprzedał? Zmusił. Wepchnął
siłą,
Bo Policji znów nie było.
Wyszedł Marek z domu z
rana,
Chciał odwiedzić sklep,
Od jakiegoś chuligana
Dostał
pałką w łeb.
"Hej! Policja! Na ratunek!"
Lecz
nie tam był posterunek.
Pragnął Marek wsiąść w
autobus,
Pchał się tak, jak mógł,
A gdy wsiadł już, jakiś
łobuz
Zepchnął go na bruk.
Więc policji głośno
wzywa,
Lecz tam właśnie jej nie bywa.
Szedł raz w nocy.
Śpi już Praga.
Wtem oprychów dwóch
Rozebrało go do
naga,
Majchry poszły w ruch.
Marek wzywa więc
pomocy,
Lecz policji nie ma w nocy.
Raz przez jezdnię
Nowym Światem
Wbrew przepisom szedł,
Policjanci go z
mandatem
Przydybali wnet.
"Płacę i nie mówię nic
ja,
A więc jednak jest policja!"
Wiersz dedykuję bohaterskim funkcjonariuszom, którzy karzą surowo niebezpiecznych bandytów, przekraczających dozwoloną prędkość o pięć kilometrów na godzinę, podczas gdy wesoła gromadka roześmianych dzieciaczków, pod ich ojcowskim okiem, beztrosko sobie bryka po drogach w całej Polsce, jadąc prawie dwieście na godzinę przez miasto, wyjeżdżając podczas wyprzedzania na przeciwległy, zatłoczony pas ruchu, zmuszając innych kierowców (przepraszam, bandytów), do zjeżdżania w rów i jeżdżąc dwa centymetry za twoim zderzakiem, po to by wyprzedzając na podwójnej ciągłej, wjechać ci przed maskę, wciskając hamulec do dechy.
Przekonałem się o tym wszystkim na własnej skórze, gdy wyściubiwszy nos poza swoją wieś, postanowiłem odbyć dłuższą podróż przez nasz piękny, bogaty i rozwijający się pod każdym względem kraj, usiłując dostać się ze Szczecina do Warszawy.
Pierwszy raz próbował mnie zabić jeden z takich "ogolonych na łysą pałę bobasków policji", gdy w białym Mercedesie "bananie", beztrosko wyjechał na mój pas, bo wyprzedzał sznur pojazdów, prowadzonych oczywiście przez wstrętnych przestępców, którzy ośmielili się "jego pasem" człapać z prędkością bliską dozwolonej. Oczywiście mogłem nie zjechać, racja nie była przecież po mojej stronie. Myślicie że on by zjechał?
Gdyby rozbił swojego Mietka, ukradłby se drugiego. Być może by nawet zginął, ale założę się, że nigdy sobie tego nie wyobraził. "Beztroskie dzieciaczki policji" nie wyobrażają sobie. Nie tylko podobnych sytuacji, ale w ogóle nic sobie nie wyobrażają. Do wyobrażania sobie czegoś, potrzebny jest mózg, a jak wiadomo, bobaski mają ten organ zupełnie nie rozwinięty.
Być może ja też bym zginął, ale co bym udowodnił? Że miałem rację? Czy moja tragedia poruszyłaby czyimś sumieniem? Czy te sprzedajne sukinsyny z drogówki zaczęłyby wreszcie łapać prawdziwych bandytów na drogach? Czy gdyby jednak on przeżył, dostałby bodaj mandat?
Przemyślałem sobie to wszystko w ułamku sekundy i wykonując bądź co bądź niebezpieczny, bo gwałtowny manewr, zjechałem niemal do rowu, łapiąc pobocze i mijając się z "bobaskiem" tylko o włos. A najbardziej wyprowadziła mnie z równowagi świadomość, że ta k.... po prostu pojechała sobie spokojnie dalej, bo jeździ tak od zawsze i wie, że wszyscy zrobią to samo co ja. Ustąpią. Wie też, że jest "bobaskiem policji", więc z tej strony, to już w ogóle mu nic nie grozi.


Komentarze
Prześlij komentarz